28-30.08.2009 RockAutostrada

Ustawki i wrażenia z jedno i wielodniowych wypadów

Moderator: Mrozo

MyDarkCruiser

28-30.08.2009 RockAutostrada

Post autor: MyDarkCruiser »

RockAUTOSTRADA Festival 2009 - V edycja

Termin: 29 - 30 sierpnia 2009 (BZ będzie czekać już na Was w piątkowe popołudnie/wieczór)
Miejsce: Proszówki k. Bochni - teren obok Krytej Pływalni
Bezpłatne pole namiotowe, parking, wstęp wolny

Jest to niekomercyjna impreza połączona z zlotem samochodów terenowych, garbusów i PIERWSZYM zlotem grupy motocyklowej BikerZone. Nie jesteśmy stowarzyszeniem, ani żadnym MC. BZ to grupa ludzi o wspólnych zainteresowaniach (podobnie jak CCM). Zlot (bez opłat to chyba raczej "spotkanie" ;]) jest organizowany dobroczynnie, nie sprzedajemy biletów/wejściówek i nie oczekujemy od Was niczego poza miłym towarzystwem.

Naszym celem jest pomoc naszemu podopiecznemu Roszkowi i jego rodzicom. Więcej o tym małym biker'ze możecie dowiedzieć się na http://roszek-rogowiec.fm.interia.pl/index2.html.

Zapraszam Was serdecznie i do zobaczenia.
MDC

Obrazek

www.bikerzone.pl
www.rockautostrada.pl


To już w najbliższy weekend
Ostatnio zmieniony 25 sierpnia 2009, 11:03 przez MyDarkCruiser, łącznie zmieniany 1 raz.
kawes

Post autor: kawes »

Napewno będzie świetna impreza z resztą jak co roku :)
Majster666

Post autor: Majster666 »

albo drugi festiwal na miarę tegorocznego hunterfestu
Leszek

Post autor: Leszek »

Mam zamiar być w Proszówkach :)
Awatar użytkownika
Miki
Posty: 4905
Rejestracja: 26 marca 2009, 15:21
Lokalizacja: Krakow
Motocykl: Honda VTX 1300 R
Kontakt:

Wypady28-30.08

Post autor: Miki »

luzik cel szczytny wiec bede :okok:
SERVO PER AMIKECO IPA KRAKOW. ,, w milosci pragniesz by Ci wierzono;w przyjazni by Cie rozumiano,,,,,
Szara

Post autor: Szara »

Nie obiecuje ale postaram się byc...w końcu nawet jak bede pracowac to w sumie niedaleko ;)
bryś

Post autor: bryś »

Witam,

podbijam temacik, bo to już tuż, tuż. My virażke mamy już po naprawie więc wyruszymy w piątek a jak reszta??
Szara

Post autor: Szara »

Ja oczywiście pracuje w weekend ale po pracy w sobotę (czyli po 15:00) się wybiorę (jeśli pogoda dopisze ;) ). Jakby ktoś leciał właśnie w 29.08 to się chętnie podepnę. A jak nie to może na miejscu się spotkamy ....
czarna

Post autor: czarna »

i my będziemy,...już w piątek i może w sobotę..a nawet, albo napewno w niedziele :lol: ....w końcu to na miejscu :> ...więc komu dotrzymać towarzystwa?
Majster666

Post autor: Majster666 »

Ja tam planuje byc w piątek miedzy 15 a 16 :D
Leszek

Post autor: Leszek »

Czy jeszcze dzisiaj ktoś się wybiera do Proszówek k. Bochni . A jutro ? lub w Niedziele ? :mysli:
kaczka

Post autor: kaczka »

ja prawdopodobnie jutro lece
Majster666

Post autor: Majster666 »

Było fajnie i miło :D Parę osob zjawiło się w koszulkach CCM i dzięki wielkie:D
MyDarkCruiser

Post autor: MyDarkCruiser »

Historia jak pomysł przeradza się w działanie.

Na początku maja, po powrocie z kilkudniowego wyjazdu, spotkałem się z znajomymi. Przywitali mnie słowami „Organizujemy zlot”. Uśmiech na mojej twarzy chyba nie odzwierciedlał prawdziwego rozbawienia jakie wywołało to stwierdzenia. Chyba o jeden złoty napój wczoraj przesadzili. Minie kilka dni i zapomnimy o sprawie, na koniec sezonu będziemy się pewnie jeszcze śmiać z tego niedorzecznego pomysłu.

Nie jesteśmy grupą zorganizowaną, w sumie to jesteśmy zbieraniną ludzi których jednym słowem można określić jako „oryginały”(jak by tego było mało to co jeden to lepszy). Nie ma mowy żeby coś takiego mogło być przez nas zorganizowane. Upłynęło kilka tygodni a temat powracał. Jakieś „genialne” pomysły wyrastały jeden po drugim, jak grzyby po deszczu i jeszcze szybciej upadały w salwach śmiechu.

W końcu pojawił się jeden pomysł który ma sens. Robert ma syna który musi wywalczyć sobie miejsce na tym świecie. Kuriozalne przepisy NFZ wydają wyrok na Roszka (to jest główny bohater mojej opowieści). Roszek jest szczęściarzem, jako jeden z pośród dwudziestu pięciorga dzieci w Polsce cierpi na CGD czyli przewlekła choroba ziarniniakowa. NFZ zapłaci za przeszczep szpiku kostnego, ale za chemioterapie i długotrwałe leczenie po zabiegu to już nie. Oby żyli długo i bez zdrowia ludzie którzy za moje pieniądze skazują innych na śmierć. Robert nigdy nie zwrócił się do nas o pomoc, ale przecież nie musi tego robić. Zrobimy coś czego się społeczeństwo nie spodziewa po „dawcach” odzianych w wytarte skóry przyozdobione trofeami z martwych owadów. Będziemy inni (tak jak by się dało być jeszcze bardziej „innymi”) i stwierdzamy zgodnie : „Zbierzemy trochę pieniędzy dla Roszka, jak mały dorośnie będzie takim samym rockersem jak my” (pomyślałem że chyba lepiej jak zostanie matematykiem, informatykiem albo nawet jakimś poetą).

Jest cel to teraz trzeba by coś w tym kierunku zrobić. Kawes rozmawiał z Jarkiem, w Proszówkach koło Bochni po raz piąty organizowany jest konkurs zespołów rokowych RockAutostrada. Z roku na rok ranga tego wydarzenia rośnie. Większość występujących zespołów prezentuje wyższy poziom niż to co nam oferuje nasze radio w krótkich przerwach pomiędzy reklamami. Na deser jeszcze gwiazdy wystąpią na zakończenie koncertu. Jarek to porządny chłopak, chętnie nas przyjmie i pomoże (pewnie Was nie zaskoczę, on też jest motocyklistą).

Skoro mieliśmy już muzykę z głowy (i to nie byle jaką), teraz pora na sponsora. Tutaj już nie tak łatwo, każdy podchodzi nieufnie, dodatkowo jeszcze mamy czasy kryzysu (przynajmniej tak mówią w kolorowym pudełku, wielu o nim słyszało ale na szczęście niewielu go widziało). Louis starał się jak mógł, ale nie wiele się nam udało zdziałać. Jesteśmy amatorami, tego nie da się ukryć. Nie bardzo wiemy jak się to robi. Mario zaoferował nam pomoc finansową, postanowiliśmy ją wykorzystać w sposób następujący. Wykonamy blaszki pamiątkowe które później będziemy sprzedawać za okrągłe 20PLN. Cena raczej wygórowana jak za blaszki pamiątkowe ale przecież nawet jeden grosz nie idzie do naszej kieszeni i cel jest szczytny. Jeden z naszych kolegów (Wojtek - motocyklista jak się domyślacie) po kosztach wytłoczył nam zwykłe blaszki i srebrna blaszkę która miała trafić na licytację (srebro dostarczył nam Robert).

Nie zdecydowaliśmy się na opłaty wjazdowe z kilku powodów. Każdy z nas uważa, że po pierwsze zlot motocyklowy to spotkanie miłośników motocykli, łączy nas nasza pasja. Trzymamy się razem bo inni ludzie po prostu nie rozumieją dlaczego długie godziny zimowych wieczorów, spędzamy w garażach przy obiektach naszego pożądania. Natomiast w sezonie z uśmiechem na twarzach pokonujemy tysiące kilometrów czerpiąc przyjemność z samej jazdy. Od kolegów i znajomych się opłat nie pobiera. Kolejnym powodem jest cel naszej akcji, nam nie zależy na pokryciu kosztów i ewentualnym zarobku. My chcemy komuś pomóc, a jeśli koś dołączy się z nami do tej pomocy to tym bardziej takich kolegów, znajomych a z czasem może nawet przyjaciół chcemy mieć.

Przydały by się jakieś puszki na zbieranie datków od ludzi którzy zrozumieją w jakiej sytuacji znaleźli się rodzice Roszka. Miło by było mieć ładne i zaplombowane metalowe puszki ale po pierwsze to kosztuje (a z gotówką to u nas zawsze krucho) a po drugie Kasia rzuciła pomysł że może takie puszki zrobić własnoręcznie. Pudełko kartonowe, wydrukowane zdjęcie Roszka, trochę taśmy klejącej i własny czas poświęcony na ich zrobienie. Za tym groźnym wyglądem kryje się u Kasi gołębie serce, poświęciła kilkanaście godzin (nie myślcie że to tak łatwo zrobić taką puszkę) i puszki gotowe (albo raczej pudełka). Każdemu kto wrzuci chociaż jeden grosz powinniśmy chyba coś dać na pamiątkę, inni tak robią to i my zrobimy (niezbyt oryginalnie ale za to profesjonalnie). Któregoś dnia Śruba podjechał pod garaż Harrego (ZZR się obraziło i Harry był zmuszony przeprosił się z komunikacją miejską na kilka dni). Z woreczka z pełną celebracją wysunął zwitek naklejek z Groszkiem w motocyklowej skórze. Od razu padają „ochy i achy”, „świetny pomysł” („gdzie z tymi brudnymi łapami”). Motocykl tego dnia jeszcze nie opuścił garażu ale byliśmy o jeden krok bliżej celu.

Chaos panujący w szeregach narastał z każdym dniem zbliżającym nas do wyznaczonego terminu. Przygotowanie dyplomu jako nagród w konkursach urosło do rangi problemu nie do przeskoczenia (przynajmniej w mojej ocenie). Codzienne spotkania przeistaczały się w dyskusje „dlaczego to jeszcze nie jest gotowe?”, „myślałem że to Ty miałeś zrobić” (ja wiem kto co miał zrobić, ale nic nie mówiłem bo po co psuć zabawę). Nawet nie wyobrażacie sobie ile spraw można rozwiązać w przeciągu dwóch tygodni poprzedzających zlot. Każde zakończone zadanie wieńczone było westchnieniem ulgi. Drobne sprawy organizowaliśmy jeszcze w piątek, tuż przed wyruszeniem na miejsce zlotu.

Większość z nas zdawała sobie sprawę jak będzie wyglądać piątek i wzięła urlop (ja sobie nie zdawałem sprawy i musiałem wziąć urlop na żądanie). Popołudniu pozostało nam tylko spakować się i w drogę. Dotarliśmy z Harrym dość późno bo około godziny 17tej. Słoneczko świeci. Bałwanki leniwie płyną po niebie. Trawa soczyście zielona. Dzieciaki biegają dookoła pokrzykując. Jednym słowem sielanka, jedyną rzeczą która psuła całość były cztery namiociki przycupnięte na skraju łąki (pusto, nawet bardzo pusto jeśli można tak to określić). Godzina była jeszcze wczesna ale gromkie śmiechy jakie nas witały sugerowały pełen sukces akcji. „Witajcie w centrum dowodzenia wszechświatem …” (sądząc po centrum to strasznie małym wszechświatem musieli dowodzić). Nie zniechęceni samotnością i pustkami dookoła dołożyliśmy kilka namiotów aby wyglądało że coś się dzieje i sporo spóźnieni dołączyliśmy do zabawy. Warto wspomnieć że odwiedził nas szpieg (pierwsze przecieki z spotkania znalazły się w internecie już w piątek wieczorem) z krainy deszczowców, nic nie sugeruje ale po odwiedzinach Leszka z połowicą następnego dnia lało jak z cebra. Leszki byli pierwszymi naszymi gośćmi, zostali tylko chwilkę ale sama to że odpowiedzieli na nasze zaproszenie dużo dla nas znaczyło (już się nie gniewamy za ten deszcz). Resztę wieczoru poświęciliśmy na integrację z uczestnikami zlotu garbusów i samochodów terenowych. Ognisko, gitara i ludzie z pozytywnym nastawieniem do życia, tylko tyle trzeba aby zabawa trwała do rana. Całości dopełniały dzieciaki wciąż biegające dookoła (nie wiem czym je karmią, ale wiem już jak rozwiązać problem kryzysu energetycznego świata). Ciekawostką był fakt że w nocy udało nam się udaremnić kradzież parasola ogrodowego (z tego co wiem ławeczki nie udało się już odzyskać). Widok zmykających przez łąki złodziei (z parasolem pod pacha) przed bandą wściekłych motocyklistów którym przyświecały reflektory idącego z odsieczą samochodu terenowego – bezcenne. Niestety złodzieje wykorzystali szanse i uciekli (pewnie są nawet nieświadomi tego że udało się im uniknąć długotrwałego pobytu w szpitalu).

Sobotni poranek przywitaliśmy o godzinie szóstej, niebo już zwiastowało nadchodzące dzień. Ledwie skończyliśmy śniadanie a już strugi deszczu zagoniły nas pod jedyny parasol jaki udostępnił nam organizator zaplecza logistycznego. W ramach wdzięczności za nasz „bohaterski” czyn (a może po prostu z litości) otrzymaliśmy drugi parasol wraz z ławeczkami. Teraz już wszyscy mogli spokojnie usiąść i nie przejmować się wodą nieprzerwanie spadającą z góry (w natężeniu zróżnicowanym w czasie). Nasze wątłe szeregi zasilili kolejni nie przejmujący się pogodą ludzie dla których nasze towarzystwo było ważniejsze niż własne zdrowie. Morale spadało z godziny na godzinę, każdy starał się nadrabiać miną. Konkursy i paradę musieliśmy przełożyć na następny dzień (samochodzikom terenowym to dobrze, paradowali zadowoleni że deszcz ułatwi im prace przy doprowadzaniu do porządku góry błota którą się poruszali). W każdym razie gorzej już nie mogło być, nic nie możemy zdziałać na pogodę więc pozostało nam czekać. Znów ognisko, gitara, śpiew i już znajome nam twarze z pozostałych grup miłośników tego czy tamtego. Wilgoć i siąpiący kapuśniak nie zrażały nas, bo na niedziele (dzień głównego konkursu) zapowiadano ładną pogodę.

Koncerty miały rozpocząć się w południe, ja zaspałem i o godzinie ósmej zastałem już posprzątany plac po wczorajszym ognisku. Woda na kawę już nastawiona a kolejka do jedynej kuchenki gazowej, którą przywiozła Ania, przechodziła ewolucje z „oczekiwanie” na „zapisy”. Na błękitne niebo powróciły nieliczne bałwanki. Rozpoczęto przygotowania do przyjęcia gości (w bliżej nie określonej liczbie). Do godziny dwunastej praktycznie nie działo się nic. Żarty i uszczypliwe uwagi (które nam nieodzownie towarzyszą) ucichły, zastąpiły je rozmowy o tym co można by następnym razem poprawić (to że spróbujemy ponownie zostało przyjęte przez aklamacje). W puszkach zgromadziliśmy kilkaset złotych, większość z naszych prywatnych kieszeni. Cenę blaszki była ustalona ale w miarę możliwości każdy starał się wrzucić do puszki więcej (na dobry początek i dla przykładu). Nie ma się co poddawać, jeszcze niedziele (a w zasadzie jej połowa) przed nami.

Parę minut po godzinie dwunastej rozpoczęliśmy dumnie paradę, kilkanaście motocykli z własną obstawą i zamknięciem. Kierowcy byli dla nas wyrozumiali, wyjątkiem były jakieś barany w VW które przez prawie pół drogi próbowały nas wyprzedzić. Swoje zadanie wykonałem, jako zamykający nie wpuściłem nikogo. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałem, że ten VW to nasi kamerzyści a jedyny baran to ten który zamykał paradę i nie pozwolił im przejechać. Parad się nam udała (przynajmniej takie usłyszałem opinie od uczestników).

Pierwszą zorganizowaną grupą jaka przybyła to Knight Riders z Tarnowa, ciężko opisać nastrój jaki zapanował wśród nas. Wjechali z pełną parą, na sygnałach. Nie było komentarzy, padło kilka „kto to?”. Każdy zerwał się na nogi, wymienialiśmy tylko spojrzenia z uśmiechami na twarzach. W jednej chwili wróciła nadzieja że nie będzie tak źle (jeszcze nie wspominałem, że na placu o świcie stało trzynaście motocykli). Nikt z nas nie policzył ile motocykli przyjechało, dla nas było ich jak kilkadziesiąt. Jak za dotknięciem magicznej różdżki pojawiały się kolejne motocykle, jeśli ktoś wyjeżdżał to natychmiast pojawiał się ktoś nowy. W grupach i pojedynczo, wszystko co ma dwa koła było mile widziane. Wspomnieć należy młodego posiadacza mini enduro, który na pytanie Ślepego jaka to pojemność z dumą oświadczył „teraz to 80, oryginalnie 50”. Nawet dał się przejechać na nim Jaśkowi (młody chyba nie był w pełni świadomy tego co robi). Dało się zauważyć wahanie przed wjazdem na teren spotkania. Niektórzy pewnie sądzili, że jeśli zlot to pewnie będą chcieli wjazdowe. Niektórzy reagowali na zaproszenie nerwowym „ja tylko na chwile, zaraz odjeżdżam”.

Ania z Kasią przez cały dzień pilnowały aby każdy mógł odejść z poczuciem wypełnienia obowiązku i świadomością pomocy małemu Groszkowi. Ilość pieniędzy w puszkach przybywała. Panie nie czuły się zbyt pewnie (w końcu jeśli można próbować okraść centrum dowodzenia wszechświatem to co powstrzyma przed okradaniem chorego dziecka). Asysta Majstra z Harrym uzupełniła dzieła przy parasolu powitalnym. Nie tylko motocykliści zapełniali nam puszki, ludzie nie oceniający nas po naszym nie okrzesanym wyglądzie i rozumiejący potrzebę w jakiej znalazła się rodzina Groszka również chętnie brali udział w akcji.

Oczywiście nie obeszło się bez ludzkiej niechęci, wraz z napływającymi motocyklami pojawiły się też plotki „oni nie zbierają na chłopczyka tylko na opłacenie tego zlotu”. Nie ma się czym przejmować, według takich ludzi Jurek po pierwszej WOŚP kupił sobie wille i nowy samochód. Nie pozostaje nam nic innego jak przekazać takim sceptykom palec pozdrowienia i życzyć długich lat w samotności. Dopiero film wykonany przez tatę Roszka i puszczony na telebimie przez organizatorów RockAutostrady zaszczepił krople współczucia dla naszego podopiecznego. Mam obawy że jakiś wpływ miał również nasz groźny wygląd na chęć wrzucania drobnych (ale co tam, nieważne jak, ważne że do celu). Uwieńczeniem całej akcji była licytacja wykonanej ze srebra blaszki zlotowej. Miejscowi biznesmeni w tym sezonie mają strasznego węża w kieszeniach (ja przypuszczam że maja rodzinę w NFZ ale nikogo za rękę nie złapałem). Ogólne machanie rękoma i pokrzykiwania z tłumu („ja dam tysiąc pięćset, sto dziewięćset”) pozostawiło mi w pamięci specyficzny niesmak. Ludzka ignorancja, obojętność i nieumiejętność znalezienia się w sytuacji. Tutaj wkroczył Sierściu i ze sceny ustawił „czarne owce” tam gdzie ich miejsce („w oborze” – przypis tłumacza).

Całość rozegrała się pomiędzy trójką motocyklistów z których najbardziej wytrwały był Zibi, dla niego gratulacje i szczególne podziękowania od wszystkich biorących udział w akcji. Przez kilka dni trwania imprezy Zibi dał się poznać jako miły, kulturalny człowiek (nawet nie bał się przedstawić nas swojej córce, co już jest wyczynem nieprzeciętnym). Ale chyba żaden z nas nie podejrzewał go o tak niecny plan jak wygranie licytacji (w końcu nic o tym nie wspominał). W każdym razie jeśli kiedyś usiądziecie z nim przy ognisku pamiętajcie że to właśnie takich ludzi warto mieć za przyjaciół.

Po fantastycznym występie Oddziału Zamkniętego ponownie było ognisko i świętowanie udanej akcji. Teraz każdy mógł odetchnąć, skończyły się obawy i niepewność. Część z organizujących akcje osób z racji posiadania „drugiego” życia musiała wrócić do domów już w niedzielę wieczór. Niektórzy szczęśliwcy mogli obudzić się w poniedziałek rano. Na opustoszałej ośmiohektarowej łące, jeszcze tak niedawno pełnej rozbawionych ludzi, teraz pozostały tylko miłe wspomnienia że udało nam się zrobić coś z niczego i komuś bezinteresownie pomóc.

Pieniądze zabezpieczone i zapieczętowane dnia poprzedniego, zostały komisyjnie policzone w poniedziałek. Oficjalny wynik to 5495.01 PLN, może nie jest to nawet namiastka wyniku jakimi może pochwalić się Jurek ale całkiem nieźle jak na amatorów. Pozwoli to na opłacenie leków dla Roszka na półtora miesiąca (gdy patrzę z tej perspektywy to strasznie mało).

Pewnie ktoś się zastanowi do czego zmierzałem w tej opowieści. Wystarczy naprawdę niewiele aby komuś pomóc. Grupa znajomych i kilka pomysłów, nie będę zmyślał że wszystko samo się zrobi. Czasem ogarnia zniechęcenie i obawa że się nie uda, ale sama świadomość że ktoś potrzebuje tej pomocy dodaje siły. Do tych którzy patrzą z niechęcią na motocyklistów kieruje apel „Zanim ocenisz, zastanów się czy aby na pewno jesteś od nas lepszy”. My odpowiadamy kiedy ktoś potrzebuje pomocy, czy ty również ?!

Na koniec chciałem podziękować w naszym imieniu, że zaszczyciliście nas swoją obecnością i mam nadzieje że spędziliście miło czas zarówno w drodze na miejsce spotkania jak i podczas samego spotkania. Dziękuje w imieniu Roszka każdemu z osobna i wszystkim razem za każdy grosz który wrzuciliście do puszek. Niestety lekarz zabronił Roszkowi na odwiedzenie nas podczas zlotu (duże zagrożenie złapaniem infekcji), ale myślę że jeszcze nie raz będzie okazja się z nim spotkać.

Chłopaki mówią że mają już nowe pomysły (boję się że jak znów wyjadę na kilka dni, to wymyślą coś co naprawdę nie będzie się dało wykonać).

Pozdrawiam i do zobaczenia za rok

PS Wszelkie uwagi, czego Wam brakło i co możemy poprawić kierujcie bezpośrednio do nas, spróbujemy to poprawić w przyszłym roku.
Ostatnio zmieniony 3 września 2009, 19:50 przez MyDarkCruiser, łącznie zmieniany 1 raz.
czarna

Post autor: czarna »

Mam obawy że jakiś wpływ miał również nasz groźny wygląd na chęć wrzucania drobnych
przecież wyglądaliście niczym pokorne baranki :rotfl: , tak czy inaczej jak to mówią nie oceniaj człowieka po wyglądzie,... najważniejsze że w jakiś sposób pomogliście Roszkowi, a co do samej organizacji zlotu myślę ze wszytko było ok,gratuluje organizacji,.. tylko ta pogoda
Ostatnio zmieniony 3 września 2009, 13:24 przez czarna, łącznie zmieniany 1 raz.
Łysy

Post autor: Łysy »

Impreza bardzo dobrze zorganizowana,miła atmosfera-wszystko było OK :okok:
.:Łukasz:.

Post autor: .:Łukasz:. »

Bardzo szczytny cel :brawo: Zaangażowanie i wniesiony trud - PODZIWIAM :brawo: :brawo: :brawo:
Leszek

Post autor: Leszek »

Dołączam się z wyrazem pełnym podziwu i uznania dla organizatorów tego zlotu . :okok: :brawo:
kawes

Post autor: kawes »

MDC świetnie napisana recenzja :)
Zablokowany